115. Last word

dnia

NIEMCY, KOLONIA

-Mam problem z alkoholem… Chyba faktycznie macie rację. – zamyślony Jimmy wirował kostką lodu w szklance, do połowy wypełnioną irlandzką whisky.

-Bez niego właściwie też masz problemy…- Angelo poprawił okulary opadające na czubek nosa. – Mam nadzieję, że smakuje ci prezent, jaki przywiozłem PATRICI?

-Nie stresuj się, Jimmy!- Pati krzyknęła z kuchni. – Przy najbliższej okazji znowu przywiezie kilka butelek. Może będzie częściej odwiedzać siostrę.

-Wtedy Jimbo rozpije się jeszcze bardziej! Dopiero będzie problem! – zarechotał pod nosem.

-Dla Jima większym problemem są kobiety, niż whisky. – Na taras znajdujący się z tyłu domu wyszedł Paddy, zrzucając z siebie lekką, brązową kurtkę.

-Znasz mnie bracie. Wino, kobiety i śpiew! – rozłożył bezradnie ramiona.

-Za dużo wina i zdecydowanie zbyt wiele kobiet!- zza Patricka wyłoniła się Patricia, niosąc pełną tacę kubków wypełnionych gorącą kawą i pokaźnych rozmiarów półmisek wypełniony ciastami o różnych smakach. – Paddy, a Poli nie będzie?

-Będzie. Kończy pisać artykuł w hotelu. Wyśle go i przyjedzie, bez obaw. Witaj Angi! – bracia padli sobie w ramiona. – Jak tam na irlandzkiej ziemi się żyje?

-Mokro… Zimno… Powinieneś spróbować kiedyś. – blondyn poklepał Patricka po plecach i rozsiadł się nad talerzykiem z małą kostką sernika.

-Paddy jest jak żółw stepowy. Jest powolny i lubi wygrzewać skorupę na palącym słońcu.- Jim wsadził sobie do ust cały kawałek ciasta.

-Człowieku, talerzyk chociaż weź! – blondynka podparła brodę przyglądając się braciom. -Nikt cię kultury nie nauczył?

-Pati, ty próbowałaś.

-Jak widać, kiepsko ci poszło! -Paddy z Angelo roześmiali się na pół ogrodu.

-A ty co, nie śmiejesz się?! – Pati uniosła jedną brew, zwracając się do Jima.

-Nie, bo jeszcze cię opluję! – mówił z pełnymi ustami.- A tego byś chyba nie przeżyła.

-A tak z innej beczki…Jak trasa Paddy?- Angelo wycierał łzy radości.

-Dzięki, męcząca odrobinę, ale wszystko się udało. Bilety wyprzedane do zera. – ze szczerym uśmiechem uniósł kubek do góry, wznosząc toast.

-A Pola jak? Pamiętam, jak twoja Kira zaczynała z nami życie na walizkach…Ciężkie to było. – Pati wspominała.

kelly_homerun

-Życie z Angelo z definicji jest ciężkie, a co dopiero na walizkach.- Jim zażartował.

-Nie wspominając już o tobie! – Pati warknęła, na co Jim skarcony spuścił głowę.

-A Polka zadziwiająco dobrze się odnalazła. Chyba odpowiada jej życie na walizkach.

-No widzisz! Czyli mogłaby tak żyć! Pisałaby felietony w hotelowym pokoju i wysyłała redakcji.

-Albo lepiej! Pisałaby felietony o tobie… i wysyłała redakcji! Boski Paddy i jego brudne….

-Jak powiesz gacie, to przysięgam, że cię wywalę!- Pati uniosła ostrzegawczo palec.

-Miałem na myśli skarpetki, wyluzuj kobieto!

-Wystarczy, że mnie nagrywała.- Patrick zignorował uwagę o skarpetkach.

-O nie! Boże, proszę cię! – Angelo opadł czołem na blat stołu.- Już wystarczy, że Jim nagrał sex taśmę. Teraz ty?!

-Oszalałeś?! – Paddy aż poderwał się z krzesła. -Jaka seks taśma?!

-Miałeś o tym nie mówić, ty grubasie! – Jim rzucił w blondyna łyżeczką do ciasta.

-Bardzo was proszę… – Pati wciągała z sykiem powietrze do płuc.  – Nie drążmy tego tematu. Już i tak widziałam i słyszałam za dużo!

Trójka mężczyzn przez moment w ciszy, przyglądała się mocno zniesmaczonej siostrze.

-A więc, mówisz, że cię nagrywała? – Angelo zwróciła się do Patricka.

-Kręciła krótkie filmiki. Po kilka minut. Zmontowała to i nawet fajnie wyszło.

-Wykorzystaj to do promocji płyty. Taki osobisty akcent. -Pati lekko pochyliła się w kierunku brata.

-Tylko zaznacz, że kręciła żona! – Jim uniósł ostrzegawczo palec. -Inaczej nie będzie efektu „wow”. Będzie po prostu…. zwykły i nudny Paddy.

-Sam jesteś nudny! – szatyn skrzywił się marszcząc brwi. -Zresztą, nie żona, a narzeczona! Jak już mam być taki drobiazgowy!

-Mówiłem, jaki nudziarz!

-A SKORO JUŻ O TYM MOWA! – Pati uderzyła dłońmi o uda rozpromieniając się natychmiast. – To kiedy możemy spodziewać się zaproszenia?

-Nie wiem…

-Jak nie wiesz? Co to za odpowiedź?

-Po wakacjach ustalimy termin. -nagły  wyrzut kwasu do żołądka spowodowany nękającymi myślami, odebrał mu apetyt. -Nie naciskajcie. – machnął dłonią. – Przyjdzie właściwy moment.

-No ale kochasz Polę?

-Bardziej niż sądzicie…- zacisnął usta i spojrzał gdzieś daleko, poza widok rodziny.

-I chcesz się żenić?

-Oczywiście!

-Mówiłem. Nudny i w dodatku dziwak…

-Zamknij się Jim… – Pati wpatrywała się w zamyślonego Patricka. – Tu się coś dzieje…- zmrużyła oczy.

-Idę do toalety. – Paddy natychmiast opuścił towarzystwo niemal uciekając z ogrodu.

-Może martwi się tym dzieckiem Andreii….- blondyn odprowadził wzrokiem brata. – Kiedy jedziecie to wyjaśniać, Jim?

-Niby jutro. – mówił poważnie, a po żartach nie pozostał nawet ślad. – Ale nie wiem jak z Paddym będzie… Widzicie zresztą…

 

 

Pola podjechała pod adres, jaki znalazła w sieci i niedbale zanotowała na niewielkim skrawku papieru. Dom był nad wyraz normalny. Jeden z wielu szeregowców, jakie stały w  okolicy. Mleczno biały, ozdobiony elementami drewnianymi, w kolorze gorzkiej czekolady.

Mila Kunis Photos: Aston Kutcher and Mila Kunis Spotted in NYC 2

Zaparkowała po drugie stronie ulicy wpatrując się w martwy budynek, który nie wykazywał jakichkolwiek oznak życia. Do samego końca, do ostatecznego zgaszenia silnika, wahała się. Rozważała, czy powinna była tu przyjeżdżać? Powinna, jako pierwsza porozmawiać z Andreą? Zdawała sobie sprawę, że robi źle. Tylko, że teraz, w tym samochodzie nie siedziała narzeczona Michaela Patricka Kelly tylko Pola Martin, kobieta, która nie potrafi dać swojemu mężczyźnie dziecka i która wie, że takiej szansy już nie dostanie.
A Andrea? Mając przed sobą Patricka i Jima, nabrałby wody w usta i nie wydusiła z siebie ani jednego słowa. Przytłoczą ją lawiną pytań i nic nie osiągną. Poza tym, oni zjawią się tu jutro. Musi z nią porozmawiać.
Wyczekała do ostatniego momentu, ale zebrała w sobie całą odwagę, jaka płynęła w jej krwi i przyjechała. Nie wycofa się. Musi z nią porozmawiać… Da niego, dla Paricka.

-Raz się żyje. – poprawiła włosy wysiadając z wozu.- I tak się już nie wycofam. – spojrzała na niepozorną, brązową bramkę.- Miejmy to za sobą. – westchnęła, próbując opanować strach jaki zaczynał przejmować nad nią władzę. Paddy się o tym dowie, myślała. Dowie się i będzie bardzo zły… Uniosła brwi do własnych myśli. – Zły to mało powiedziane… Coś czuję, że będę tego mocno żałować…- zamruczała do siebie.
Brązowa bramka wejściowa wykonana z tych samych elementów drewnianych co płot, była lekko uchylona, jakby niedomknięta. Słabym kopnięciem buta rozchyliła wejście odrobinę szerzej. Zimny pot zrosił jej czoło i kark. Bała się. Bała się konfrontacji z Andreą, ale chyba jeszcze bardziej bała się wiedzy, jaką może tu uzyskać.
Ogród rozmieszczony po dwóch stronach ścieżki prowadzącej do wejścia, był zaskakująco zadbany. Żywo zielona trawa tworzyła piękny chodnik, na którym spoczywały gdzieniegdzie ozdobne krzaki i kilka niewielkich grup kolorowych tulipanów. Po prawej stronie stała czerwona huśtawka, niebieska zjeżdżalnia i zagracona piaskownica. Nagle zza budynku wyskoczył mały chłopiec, ciągnąc na długim sznurku przywiązanego pluszowego dinozaura, śmiejąc się przy tym prawie do łez. Miał muśniętą słońcem buzię, lekko zadarty mały nosek i niebieskie oczy. Szara grzywka opadała na jego dziecięce czółko.
Zatrzymała się w półkroku, kiedy spojrzał na nią wystraszony. Pola przyglądała mu się zamyślona. Mógłby być synem Patricka… Był taki do niego podobny. A jeśli nim jest? Jeśli to jest właśnie jego szczęście? Poczuła się jak intruz. Zarówno tu, jak i we własnym życiu.

-Hej, co pani tu robi?! – ciemnowłosa kobieta stała na niewielkim tarasie z przodu domu. W dłoniach trzymała półmisek z owocami i kubek parującego napoju. Szybko odstawiła naczynia na stół i wycierając dłonie o spodnie podeszła bliżej Poli.

-Witaj… Andreo. – Pola ściągnęła z nosa okulary przeciwsłoneczne.

-Ty? Tutaj? – lekko tanecznym krokiem Andrea podeszła do brunetki. -Spodziewałam się Jima, może nawet Patricka, ale ciebie w życiu! Tym bardziej, po naszym ostatnim spotkaniu.

-Skończyłaś? Musimy pogadać. – odpowiedziała spokojnie.

-Pola… Nie mamy o czym ze sobą rozmawiać! – uniosła lekko barki sprawiając wrażenie wyższej, niż była w rzeczywistości.

-Myślę, że jednak mamy…- Pola zerknęła ukosem na schowane za nogami matki, dziecko.

-A, rozumiem…- przygryzła wargę i kucnęła przy chłopcu. – Sebastian, mamusia teraz napije się kawy z ciocią Polą i chwilkę porozmawiają. Pobawisz się grzecznie w ogrodzie, albo puścisz sobie bajki, dobrze? – na te kilka niemieckich zdań chłopczyk z radością uciekł do domu. – Więc chodź, zrobię ci kawę.- zwróciła się do gościa

-Nie trzeba. – poszła za Andreą na taras.

-Wiem, że Paddy jest w mieście… Sądziłam, że jak już, to przyjedziecie razem.

-Nie jesteś zaskoczona… Jimmy też tu jest… – na słowa Poli kobieta na moment zatrzymała się i lekko zmieszana poprawiła opadający na skroń kosmyk włosów.

-Też słyszałam…

-Jeśli marzy ci się rodzinne spotkanie, to raczej na to nie licz.

-Kiedyś liczyłam na coś więcej, teraz… Jestem spokojna i już mi nie zależy.- z uśmiechem pełnym satysfakcji skrzyżowała nogi. -A skoro tu jesteś, to mam rozumieć, że dalej z Paddym? I pierścionek… Fiu fiu! Pobieracie się? Nareszcie!

-Czyje jest to dziecko Andrea? – była skupiona, nie pozwoliła by docinki Niemki wytrąciły na zewnątrz całe emocje, jakie teraz szalały w ciele Poli. Każda odpowiedź, jaką usłyszy coś zmieni w jej życiu. To od tej rozmowy, na tym małym, lekko odrapanym tarasie, zależy, jakim torem potoczy się jej los… Jej i Patricka. Strach obezwładniał jej kończyny. Jakby teraz miała wstać i wyjść, zapewne przewróciła by się i tak została ponieważ rąk również nie czuła.

 

siyahmezar:     ❖

-Moje. Tak, jakby to było dla ciebie tajemnicą! To dziecko jest MOJE. i tylko moje. -odwróciła wzrok od wpatrującej się w nią polki.

-Kto jest ojcem? – zapytała bardziej stanowczo.

-Nikt…

-Obie wiemy, że to dziecko Kelly…. Pytanie tylko którego?

-Skąd ta pewność, co?! – podniosła głos.

 

-Bo umiem liczyć, do cholery! Byłaś z kimś jeszcze w tamtym czasie? Z kimś poza Paddym i Jimem?

-Tak….- wyszeptała niepewnie.

-Bzdura! Wiem, że kłamiesz Andrea… hej, spójrz na mnie.- zajrzała w jej wystraszone źrenice. – Wiem, że mnie okłamujesz…Ale on ma prawo wiedzieć. To też jego dziecko!

-Nie mogę… Nie wolno mi powiedzieć. – nerwowo mieszała kawę w porcelanowym kubku.

-Jak ci nie wolno?! Kto ci zabrania? – Pola ściągnęła brwi i zmarszczyła czoło, mocno zaskoczona przebiegiem tej rozmowy.

-Jego rodzina, rozumiesz?! Boje się, że mi go odbiorą! A ty przyłazisz tutaj, każąc mi się przyznać, czyj on jest?! Tyle lat milczałam, więc nie licz, że teraz się przyznam!

-Więc wiesz, czyj jest?

-Oczywiście, że wiem! Niestety nie mogę powiedzieć.

-Andra…- i wtedy Pola zobaczyła w tamtej wystraszonej kobiecie samą siebie z czasów kiedy i ona walczyła o dziecko. A jeśli jest Patricka, to i ona musi teraz o nie powalczyć. Jeśli ten mały chłopczyk jest częścią jego życia, to jest też częścią życia Poli. Nie pozwoli by tak to się skończyło. By zasłona milczenia okryła znowu kolejną tajemnicę. – Ja… Nie mogę dać dziecka Patrickowi. Nie potrafię zajść w ciążę i ją utrzymać… – oczy zaszkliły od napływających, słonych łez. – A on tak bardzo pragnie mieć rodzinę…

-Wiem. Pamiętam. – spokojnie odpowiedziała i spuściła wzrok.

-Więc błagam cię… Nie zabieraj mu tego. Daj mu szansę na posiadanie dziecka. Jeśli Sebastian jest jego, błagam cię.- powtórzyła lekko ujmując chłoną dłoń zamyślonej kobiety. – Błagam cię Andrea, powiedź Paddiemu prawdę.

-Kiedy Paddy odszedł do zakonu… – zaczęła cicho. – wiedziałam, że jestem w ciąży. Zdradzałam go, więc miałam również świadomość, że dziecko może nie być jego. – każde słowo Andrei wypalało w sercu Poli kolejne małe, jątrzące się rany. -Do końca życia będę żałować, że tak się skończyła moje historia z Kelly. Jimmy zdradzał Meike ze mną… Ja z nim zdradzałam Patricka… Chyba każde gdzieś głęboko czuło, że nie jest z tym człowiekiem z którym być powinno…Wtedy uciekłam.

-Wyjechałaś?

-Do Włoch…Mam tam przyjaciółkę.- uśmiechnęła się do swoich myśli. – Ale nie mogłam tam zostać tyle, ile bym chciała. Zachorowała moja matka.

-Wróciłaś?

-I zostałam. Liczyłam, że może Paddy…- rzuciła łyżeczkę na stół. – Zresztą, nie wiem na co liczyłam. Chciałam, żeby mnie zobaczył. Żeby dowiedział się jakoś, że będzie ojcem…Może wtedy by….

-Czyli Paddy…- Pola zamknęła oczy, a po policzkach spłynęły łzy. – Jednak ma syna…

-Któregoś wieczora ktoś mnie odwiedził. – kontynuowała, nie zwracając uwagi na mamrotanie brunetki. – I ktoś bardzo sugestywnie mnie przekonywał…

-Do czego?! – Przez głowę Poli przeleciało kilka tragicznych wizji. – Do usunięcia? Do oddania dziecka? Do czego?

-Do milczenia Pola… – pochyliły się w swoich kierunkach.- Miałam urodzić i trzymać gębę na kłódkę. – dodała szeptem.

-Kurwa… – zacisnęła szczękę. – Kathy….- odwróciła wzrok.

-Milczę do teraz.

– Co masz w zamian?

-Jego.-wskazała na chłopca siedzącego w salonie.- Ten dom… Samochód w garażu, i dopóki Kathy żyje, pensję na życie.

-Dla tego wszystkiego pozbawiasz chłopca ojca! Jesteś aż tak materialnie niemoralna?

-Jak ty nic nie rozumiesz! Mnie obchodzi jedynie Sebastian. Moje dziecko i nikt ani nic poza tym!

-To daj mu ojca!- podniosła głos

-Nie mogę! – krzyczały jedna do drugiej.

-Przecież Kathy ci go nie zabierze! Nie ma takich praw! – Pola wstała otrzepując spodnie. – Wiesz co, nie obchodzi mnie twoje zdanie. Powiem Patrickowi. Ma prawo wiedzieć! Ma cholerne prawo wiedzieć, że ma dziecko! – nawet nie czuła łez spływających po jej policzkach. – Jeśli nadal go kochasz, to nie pozbawiaj go tego!

-A jeśli przez to cię zostawi?- zapytała, kiedy Pola schodziła z tarasu.

– To będę szczęśliwa mimo wszystko. Będę wiedzieć, że ma dziecko i powód by nadać swojemu życiu sens…

-A co z tobą, Pola?

-Nie tylko „my” się liczymy….- wciągnęła powietrze nosem i zeszła ze schodków stając na trawniku. – Mam nadzieję, że dokonasz dobrego wyboru. Kathy nie zabierze Sebastiana… Nie pozwolę na to. – spojrzała Andrei w oczy. Jak matka spogląda w oczy drugiej matce i widzi w nich jedynie strach. -Nikt nie może odebrać ci dziecka… NIKT.

-Ale…

-Do widzenia Andrea. Pamiętaj… mówiąc prawdę, dasz Patrickowi nowa nadzieję, której ja nie jestem w stanie mu dać. – świadomość wypowiadanych przez nią słów zabijała ją z każdą sekundą. W takich chwilach czuła, jak bardzo nie liczy się w świecie. Jak małym i nieistotnym elementem układanki jest. Przełykając kolejne łzy goryczy, które paliły ją niczym połykany kwas, powoli odchodziła w kierunku wyjścia z ogrodu.

-Pola! – kobieta stała na szczycie schodów i krzyczała. -To Jim.

-Słucham? – otarła łzy odwracając głowę.

-Bardzo chciałam by to był Paddy, ale to Jim. To on jest ojcem Sebastiana.

-Jesteś pewna?! – krzyknęła w kierunku budynku.

-Ale jeśli chcesz, powiem, że Patricka… Zrobię to dla niego, dla was.

-Nie… – na moment zawahała się. – Nie! Dosyć kłamstw w naszym życiu. – zmrużyła oczy i przez moment wpatrywała się w Andree stojącą wyczekująco na tarasie. – On wie?

-Jim?

-Sebastian.

-Nie. Wie, że tata wyjechał i nie wiadomo gdzie jest. Wiem co powiesz….

-Jesteś matką, która się o niego boi..Ale każde dziecko kiedyś dorasta i przyjdzie czas, że będzie chciało wiedzieć gdzie jest, kim był, a być może kim jest jego tata…

-Pola! Bardzo chciałabym, żeby on był Patricka…

-Ja też bym tego chciała…- uniosła dłoń, lekko jej machając.

Mila Kunis

Pospiesznie wsiadła do samochodu, zamykając, a wręcz trzaskając drzwiami. Nie zważała na brak zapiętych pasów, nie zerknęła na telefon spoczywający spokojnie na siedzeniu pasażera. Ruszyła, nie patrząc, czy właśnie komuś nie zajeżdża drogi. Chciała jak najszybciej zostawić za sobą ten niewielki domek, jak najprędzej pozbyć się odbicia w lusterku, z którego brązowa bramka uparcie nie chciała zniknąć.
Jechała przed siebie kilkanascie kilometrów, myślała o Patricku. Czy powinna mu powiedzieć… Wyjawić wszystko i złamać mu serce? A może powinna pozwolić mu dowiedzieć się samemu? W końcu, jutro przyjedzie do Andrei z Jimem. Paddy nigdy nie będzie miał dziecka, nie będzie miał rodziny. Będą żyli oboje, zawieszeni w czasie, spełniający się zawodowo, ale bez szczęścia…
Jej myśli zabrnęły tak daleko, że dopiero po dłuższej chwili zorientowała się, że nie wie gdzie jest. Niemiecki nie był jej najmocniejszą stroną, a właściwie żadną jej stroną, więc i nazwy miast były jej obce. Zjechała na najbliższą stację. Zaparkowała na uboczu, głowę wsparła o zagłówek i wciągnęła do płuc brudne od kurzu powietrze. Musi się uspokoić. Musi ułożyć sobie w głowie nowo nabytą wiedzę. Dać sobie czas i coś postanowić. Przetarła dłonią policzki, próbując pozbierać się. Przecież jechała na spotkanie z Paddym, Patricią, Jimem. Nie mogli poznać, że coś nie tak! Poczuła na dłoniach coś mokrego. Łzy. Nawet nie zauważyła, kiedy rozpłakała się jadąc przed siebie. Spojrzała na swoje odbicie. Wyglądała fatalnie. Makijaż rozpłynął się niemal całkowicie. Przeklęła pod nosem i sięgnęła po kosmetyczkę. Poprawiając swój wizerunek, jej myśli krążyły wokół jednego wspomnienia, powodując drżenie rąk. Widziała minę Patricka, jego błysk radości w oczach, a potem tą miłość, kiedy stała na trybunach zaciskając dłoń na pozytywnym teście ciążowym. Nie potrafiła opanować emocji, nie potrafiła pohamowac łez.

-Kurwa mać! Polka, uspokój się. – szeptała sama do siebie. – Dasz radę. Dasz sobie radę. Zawsze to robisz. Zawsze się podnosisz…. Teraz też tak będzie! – zacisnęła szczęki. – Nikt już nas nie skrzywdzi! Nie pozwolę na to! – dysząc, sięgnęła po telefon. Kilka połączeń. Jedna wiadomość od Patricka. „Kochanie, jedziesz? Angelo przyjechał, zapowiada się grill. Czekam, tęsknie i kocham.” -Nic im nie powiem… Nie teraz. Nie na gorąco. – postanowiła i ustawiając nawigację ruszyła gazem do Patrici.

 

POLSKA, WARSZAWA

-Oddaj mi kluczyki! Nie jestem niedołężnym starcem, żebym nie potrafił prowadzić własnego wozu! – Pierre syczał przez zaciśnięte usta. -Dawaj te KLUCZYKI Edyta!

-Dopiero zacząłeś rehabilitować ramię. Nie powinieneś go obciążać. Nie pamiętasz co mówił lekarz?

-W dupie ma lekarzy! Nic mi nie jest, spójrz! – wyprostował ramię, próbując przy tym powstrzymać grymas bólu, jaki siłą wkradał się na jego twarz. -Wyprostowane? Więc nie jęcz!

-Po pierwsze, nie ja jęczę tylko ty….

-Ty jęczysz w innych okolicznościach. – puścił jej oczko, mimo, że ból rozrywał jego łokieć.

-A po drugie, nie wyprostowałeś jej do końca, więc ja prowadzę.

-Edyta….- przetarł swoją zmęczoną twarz chłodną, odrętwiałą dłonią. – Ja nie mam na to czasu…- podszedł do niej bardzo blisko. Na tyle, by mogła czuć ruch powietrza przy każdym wypowiadanym przez niego słowie. – Poli grozi niebezpieczeństwo, muszę coś z tym zrobić! Nie mogę mazgaić się i chodzić na rehabilitację, jak jakiś podrzędny uczniak, na Boga  no!

-Czemu ty?

-Że co, słucham?

-Dlaczego ty musisz ją ratować? Nie może kto inny? Na przykład, bo ja wiem…. policja?

-Psy? Proszę cię. Ich łańcuch od budy tak daleko nie sięga. – prychnął mocno ironicznie.

-A Alex? Dlaczego to musisz być ty?! – chowała do czarnej torebki notes i sięgnęła po telefon.-Kim ona dla ciebie jest, Pierre? – spojrzała prosto w jego oczy, wytrzymując napięcie.

-Ona… – nerwowo oblizał dolną wargę. – Jest nikim… Dla mnie nie jest nikim ważnym. Kiedyś była… teraz już nie! – wyciągnął z jej niezaciśniętej dłoni kluczyki od samochodu.- Ale Artur złożył obietnicę, a on zawsze dotrzymuje słowa. – wyszli z mieszkania. – A dlaczego ja? Bo jestem najlepszy i jeśli ktoś ma dorwać tego skurwiela, to tylko ja.

-Zaryzykujesz życiem dla kogoś, kto, jak sam powiedziałeś, jest dla ciebie nikim?

-Nie…Zaryzykuje życie dla rodziny. Dla ojca…-usiadł za kierownicą – Zresztą, każdego czas jest policzony… Mój też…- zmrużył oczy, zacisnął dłonie na obitą skórą kierownicy i ruszyli.

-Zawozisz mnie pod redakcję?- Edyta obserwowała jasny budynek wyłaniający się zza zakrętu.

-Muszę załatwić kilka spraw. – spojrzał podejrzliwie w tylne lusterko. – Spotkać się z kilkoma osobami. Załatwić mnóstwo spraw. Straciłem tyle czasu- zatrzymał samochód czekając, aż wysiądzie.

-Z kim masz się spotkać?

-Nie twoja sprawa, wybacz. – odpowiedział szybko, niemal odruchowo.

-Nie ufasz mi? Po tym wszystkim? – zdziwiła się.

-Ja nikomu nie ufam. To nie jest kwestia osoby, tylko przyzwyczajenie i nawyk.

-Poli ufasz?

-Miłego dnia, kochanie… – delikatnie musnął wargą usta, ozdobione szminką w kolorze ognistej czerwieni, ignorując jej pytanie.

-Dobrze zatem…- poczuła dziwny niepokój. Chłód i dystans bił od Pierra. Był skupiony i jakby nieobecny, więc jego stan tłumaczyła  problemami, jakie go otaczały. Tak, to zapewne to. – Zadzwonisz wieczorem?

-Oczywiście. -Już na nią nie spojrzał. Myślami był gdzie indziej…

 

 

DWA MIESIĄCE PÓŹNIEJ. DRUGA POŁOWA SIERPNIA.

-I patrz, dzieciak okazał się Jima… – Paddy mieszał łyżeczką kawę i zagryzał kanapkę. – A myślałem, że będzie mój.

-Yhy…- Pola zmywała naczynia. – A liczyłeś na to?

-Na co?

-Że będzie twój? Chciałeś tego?

-Nie wiem. Nie, chyba nie. – wzruszył ramionami. – Czuję… ulgę?

-Mnie pytasz?

-Tak, ulgę. To jest właściwe słowo. – wstał odnosząc talerzyk na kuchenny blat. – Wolałbym mieć je z tobą… – pocałował jej policzek.- Pięknie pachniesz… – zamruczał. -Takim… kokosem… Jak Karaiby… – całował odsłonięty kawałek jej nagiej szyi. -Chyba masz odrobinę czasu? Hmmm?? Tak przed pracą?

-Będziesz za tym tęsknić? – zapytała, ujmując męską dłoń spoczywającą na jej nagim brzuchu.

-C- Co?- wydukał- Jak tęsknić? – zimny pot oblał ciało Patricka.

-Jak pójdę na cały dzień do pracy? A ty co myślałeś?

-Że cię zabiorę na Karaiby…- odsunął ramiączko jej cienkiej koszulki. – Do raju…Tak na chwilę, przed pracą…- zanurzył dłoń w jej krótkich spodenkach przytulając się mocniej do jej pleców.

-Chodź do sypialni. Na łóżko. – wyszeptała, odchylając głowę na ramię Patricka.

-Zostańmy tutaj… – pieścił ją przez cienki materiał majtek. – Na blacie… Jak dawniej. Jak na początku! – odwrócił ją i posadził na drewnianej płycie.

-To w takim razie zabierz mnie do tego raju!- chwyciła pasek jego spodni przyciągając go do siebie.

Kochał się z nią tak, jak na początku… Z tym samym żarem, z tym samym uczuciem. Jedyne co się zmieniło, to jego myśli. Postanowił jedno, zabierze ją na Karaiby. Zabierze ją do raju. Tak jak chce. I zrobi dla niej wszystko….

 

 

 

Edyta kroczyła szarym korytarzem swojej redakcji. Na ramieniu spoczywał rys kolejnego artykułu, w który wczytywała się z zapałem podgryzając plastikowy długopis. Tak zaczytana weszła do swojego gabinetu.

-Chryste, jak mnie wystraszyłeś! – teczka prawie wypadła jej z dłoni, kiedy zaskoczona zobaczyła starszego mężczyznę siedzącego na kanapie. -Witaj, tato. – uściskała siwego pana.

-Witaj, kochanie. – pocałował córkę.

-Co ty tu robisz? Dlaczego odwiedzasz mnie w pracy? – położyła stosik na biurku.

-Byłem w mieście. Postanowiłem zajrzeć.

-Mogliśmy umówić się na popołudnie. Co robiłeś w mieście?

-Edyta… Byłem na kawie u prokuratora generalnego.

-Dawny kolega… Cóż..Znacie się z czasów twojej pracy jako patolog. Nic w tym dziwnego, takie przyjaźnie też mogą przetrwać.

-Uciszysz się w końcu?! – zaczął krążyć po gabinecie przyglądając się dyplomom zawieszonym na ścianie, książką na półce i innym ozdobom.

-Wyduś w końcu, co z tym prokuratorem?

-Na jego stole leżała pełna kartoteka tego twojego Pierra. Jego zdjęcia. Akta i dowody… To jest cholernie niebezpieczny gość Edyta.

-Nie do końca tak jest tato.

-W coś ty się wpakowała do cholery?!

-Wiem co robię! – nerwowo wkładała papiery do solidnej szuflady.

-Gówno wiesz! Sypiasz z wrogiem! Jesteś łatwowierna!

-Licz się ze słowami! – podniosła gniewnie wzrok. – I nie bądź hipokrytą, bardzo cię proszę! Widziałam gorsze rzeczy, i to w twoim wydaniu.

-Po co ci ten Pierre córeńko? – zmienił ton.

-Potrzebuje go! -uderzyła dłonią w biurko.

-Wplątałaś się w coś, prawda?

-Możemy o tym nie rozmawiać?

-Martwię się.

-To przestań! Wiem, rozumiem twój niepokój. Niemniej jednak, zaufaj mi. Jestem dorosłą kobietą i wiem co robię. A teraz, jak możesz to zmieńmy temat, albo skończmy tę rozmowę.

-A zatem skończmy. – chwycił za klamkę. – Ale jak cię przymkną to i moje znajomości nie pomogą. Nie przy tym gościu. To za duży kaliber, nawet jak na ciebie.

-Nie przymkną mnie, bądź spokojny. – zatopiła wzrok w ekranie komputera.

-Obyś miała rację. – westchnął. – Do zobaczenia. Przyjedziesz w niedzielę?

-Owszem. Tak jak zawsze. – spojrzała na ojca. – Zadzwonię do ciebie tato.

-Będę czekał. Przemyśl moje słowa.

-Dobrze, przemyślę. – z przyklejonym uśmiechem poczekała, aż wyjdzie po czym warknęła. – Cholera! Gdzie jesteś Pierre?! – podeszła do okna i stukając telefonem w usta zastanawiała się nad słowami ojca.

 

-Jesteś pewny, że wiesz co robisz? – Alex z Pierrem popijali kawę siedząc wewnątrz kawiarni, znajdującej się naprzeciwko redakcji. Przez dużą szybę przyglądali, jak ojciec Edyty opuszcza budynek kierując się do zaparkowanego niedaleko samochodu.

-Nie wiem…. Instynkt mi podpowiada, że tak będzie lepiej. Dostanie trzy miesiące. Może wtedy uda się…

-Załatwić Marka.

-Ona będzie bezpieczna Alex. – dopił kwaśną espresso. -Gdzie jest bezpieczniej,niż w pierdlu? Policja otacza cię z każdej strony. – przyjrzał się przyjacielowi.- Posmarowałeś?

-Tiaaa…. Będzie miała wygodne życie przez te 3 miesiące. Nic jej nie będzie.

-Mogłoby jej być, jakby została na wolności. ..- westchnął i na ułamek sekundy pozwolił emocjom owładnąć jego myśli.- Tak będzie dobrze. – odstawił filiżankę. – Nie było lepszego wyjścia.

 

 

Usłyszała pukanie do swojego gabinetu. Pomyślała, że tata czegoś zapomniał. A może chciał jeszcze pogadać. Miała wyrzuty sumienia, że tak go potraktowała. Martwił się o nią, to zrozumiałe. Nie powinna go wypraszać.

-Proszę. – uśmiech zagościł na jej twarzy, który już po chwili ulotnił się,nie zostawiając po sobie najmniejszego śladu.

-Pani Edyta Waśniewska? – łysy, starszy mężczyzna, ubrany na czarno stał w drzwiach gabinetu kobiety.

-Tak. A kto pyta? – zaniepokojona cedziła każde słowo

-Zabrać ją. – zwrócił się do dwóch podobnych mężczyzn, którzy podeszli do kobiety.

-Kim jesteście, do cholery?

-Jest pani aresztowana. Mamy prawo panią zatrzymać. Proszę z nami.

-Pod jakim zarzutem?! – nic nie rozumiała, a z każdą chwilą jej zdenerwowanie i panika rosły coraz bardziej.

-Jest pani zatrzymana pod zarzutem, nieudanej próby zabicia niejakiego pana Pierra Pront.

-Co?! Kogo?! – wykrzyczała. Nie potrafiła poskładać tego wszystkiego do kupy. Wiedziała jedno, od kilku dni nie widziała się z Pierrem, ani nie słyszała jego głosu. Czy to mogło się stać? Czy on już… – Czy on żyje? Ten Pierre? Żyje?! Mów pan! Żyje?

-Nie mogę udzielić pani takiej informacji. Przykro mi. Zabrać ją. – cała czwórka spokojnie, jak gdyby nigdy nic, nie robiąc zamieszania wyszła z biura, wyprowadzając dyskretnie Edytę.

Z kawiarnianego krzesła obserwował, jak wychodzi z budynku w asyście trzech mężczyzn. Jeden bezceremonialnie przytrzymał jej głowę i wsadził do czarnego Opla. Nie minęło kilka chwil i Edyta zniknęła w głębi miasta.

-Nie lubię, jak aresztują kobiety! Straszny widok! – Alex aż się wzdrygnął.

-Straszny widok to byłby, gdyby leżała w kałuży własnej krwi z odstrzeloną polową głowy. – Pierre mrużył oczy za odjeżdżającym samochodem. – Jedziemy! Mamy dużo spraw!

 

 

 

-Boże! Zwariuję z moją matką! – Dominika masowała czoło pochylając się nad dużą szklanką wypełnioną limonką, liśćmi mięty i wodą gazowaną. – Ona sama jest jak diabeł tasmański, a teraz doszła matka Iglesiasa.

-No tu ci współczuje! -Fiona wystawiała twarz do popołudniowego słońca. – Ona tak cię nienawidzi! Ty pomiocie szatana! – zaśmiały się.

-Zrób tak! -Adam usiadł przy stoliku z filiżanką kawy. – Powiedz jednej matce, że ma dziecko z szatanem i że to powiedziała ta druga i niech się pozabijają. Będzie z głowy!

Zdjęcie użytkownika Fiona Green.

-Mam iść, poskarżyć mamusi na teściową?! Głupi jesteś! Nie wiesz, co to dyplomacja!

-Mieszkam z matką i facetem! Ja mam kurwa dyplomacja na drugie imię! – kolejny wybuch śmiechu

-Adaś, królowa dramatu! – Fiona pocałowała bruneta w policzek. – Zamówię jakąś szarlotkę do tej kawy.

-O, a mi lody! Tylko waniliowe!- szatynka wstała odchodząc od stolika.

-Właśnie! W ostatniej knajpie, jak byliśmy z Mikołajem to podali owocowe! Rozumiesz to! Szarlotka i kurwa jagodowy sorbet!

-Co ty tak przeklinasz? Coś nie tak?

-Nerwowy się stałem, to i irytuję się szybciej. No co?!

-Mama?

-Boże! Niech ona już się wyprowadzi! – Adam schował twarz w dłoniach.- Niech idzie do siebie, bo będziecie płacić mi za psychoterapię. Organizowanie twojego ślubu nie jest tak męczące, jak słuchanie tyrady o tym, jak to Mikołaj źle myje patelnię! Powinniśmy spakować się i wyjechać gdzieś na jakieś wakacje! A ją zostawimy z tym PATELNIAMI!

-No już! Jeszcze tego brakowało! Zostawisz mnie samą z tym całym ślubnym szajsem i sobie polecisz na wakacje z facetem?! Chyba kpisz! -Dominika aż urosła z oburzenia.

-Nie nadymaj się tak, bo ci gumka z majtek strzeli! Przecież wiadomo, że cię nie zostawię, wariatko.Jakbyś miała sama organizować to wszystko to byś się w szopie hajtała!

-Kogo zostawiasz? Mikołaja?! Nieeeee?! – Fiona wróciła do stolika.

-I tak się właśnie rodzą plotki! – Adam rozłożył bezradnie ręce. -Wychodzisz za mąż 29 września. To my wylecimy….

-Niech zgadnę, 30 września? – Fiona wsadziła sobie widelczyk szarlotki do ust.

-Jak ty mnie znasz! Ale nie! Na takim kacu w samolocie bym nie przeżył.

-A gdzie lecisz? – Pola stanęła nad siedzącym towarzystwem. -Cześć dziady! – pocałowała wszystkich.

-Na Karaiby? – Adam rzucił od niechcenia.

-Gdzieeeee? – Pola ledwo trafiła pośladkami w krzesło.

-Dobra no! – Dominika sięgnęła po pokaźnych rozmiarów kajet z torby. – Olejcie te Karaiby i pomóżcie mi usadowić gości.

-A w czym problem? Jak leci! -Fiona machnęła dłonią.

-I będziemy mieć drugi Potop Szwedzki! U mnie nikt z nikim nie gada! – Domi rzuciła zniechęcona długopisem.

-Ale dlaczego Szwedzki?-Pola zakpiła.

-Jak cię kopnę w ten twój chudy zad, to zobaczysz dlaczego.

-Dobra, moment! Zaraz coś wymyślimy.- Cała czwórka pochyliła się nad rozpiską gości.

 

 

 

Pierre przemierzał szybko ulice warszawy. Spieszył się. Był spóźniony kilka minut. Nie lubił się spóźniać. Z niedbałością zaparkował na części chodnika swoje czarne BMW. Wysiadł i odpalając papierosa spojrzał na bramę z kutego metalu. Odruchowo rozejrzał się czy jest sam i przeszedł kilkanaście metrów szerokim chodnikiem, wśród cmentarnych nagrobków zacienionych od wysokich Klonów i Brzóz.

-Witaj Paddy. – usiadł obok zamyślonego, wpatrującego się w napisy na płycie, mężczyzny.

-Łukasz był taki młody…

-Nie na wszystko mamy wpływ.

-Kulejesz. – stwierdził.

-Ręka mi ciąży. Przerzuca mnie na jeden bok. Nogi mam sprawne. – zaciągnął się papierosem i pochylił wspierając dłonie o kolana. – Przyszedłeś pogadać o zdrowiu?

-Marek… – Paddy odchrząknął, ledwo przepuszczając to imię przez gardło.- Spotkałem się z nim. – Wpatrywał się w skórzana ketę na swoim nadgarstku.

-Mało masz przyjaciół? – zadrwił przez moment

-On… – Paddy wypuścił powietrze i szybko wypowiedział kilka zdań. – dał mi czas do końca sierpnia. Mam zostawić Polę i zniknąć z jej życia. Inaczej…

-On ją zabije… – Pierre dokończył gasząc pod butem wypalonego papierosa.

-A tym samym, mnie również. – zaciskał dłonie do białych kości.

-Zgłaszałeś to gdzieś?

-Mam taki zamiar. Iść na policje, jak tylko skończymy rozmawiać.

-Nie idź. Ograniczysz jedynie pole działania. A jak Marek się dowie, że byłeś na psach to ci łeb utnie jeszcze szybciej! – wyrzucał z siebie kolejne słowa z zawrotną prędkością.

-Przestań tak mówić, bo się porzygam! – schował twarz w dłonie. – Ja się do tego nie nadaję! Jestem muzykiem! Całe życie śpiewam i gram, a nie bronię się przed kryminalistami, jak…- spojrzał na zamyślonego Pierra. -… jak inni ludzie.

-Masz rację, nie dasz sobie rady z Markiem. Nie wygrasz z nim…

-Jeśli próbujesz mnie pocieszyć, to kiepsko ci idzie. – przeczesał dłońmi rozczochrane włosy. -Co ja mam zrobić, Pierre? Przecież go nie zabije.

-Ty nie. Ja to zrobię.

-Jeśli ci się nie uda… – głowa opadła mu bezradnie, jakby właśnie ostatnie iskierki nadziei gasły w nim bezpowrotnie. – To ją zostawię, Pierre…- niewielkie błyszczące krople spadały na kolana Patricka. -Nie zaryzykuję. Nie poświęcę jej. Jeśli tak ma się to skończyć, to ją zostawię i wyjadę.

-Rozumiem cię. Też bym tak zrobił!

-Poważnie? – podniósł mokre od łez spojrzenie. – A co z tym, by się nie poddawać i walczyć o miłość?

Below are a compilation of my favorite Gossip Girl quotes that I believe can really change the way you think about life, love, and friendship.

-Miłość nie znika tak po prostu.-Pierre odpalił kolejnego papierosa. -A ja również nie zaryzykowałbym życia Poli. Nie poświęciłbym jej, więc doskonale cię rozumiem.

-Kochasz ją, prawda? -wymusił spojrzenie na francuzie. -Choć raz powiedź prawdę!

-Prawdę? – zakpił z uśmiechem. -Nie wiem już, gdzie jest prawda, a gdzie kłamstwo. Ale wiem jedno!- wstał i krążył wokół przynagrobnej ławki. – Jakakolwiek by ta prawda nie była, nie pozwolimy Poli zginąć. Ona będzie żyć, rozumiesz?

-Czyli jednak ją kochasz? – wpatrywał się w złote litery imienia na nagrobku. -Kochasz ją tak samo jak ja?

Stał za nim. Skupionym wzrokiem wpatrywał się w plecy Patricka, który w napięciu oczekiwał odpowiedzi. Tyle mógł mu powiedzieć. Tyle i aż tyle mógł dla niego zrobić.

– Owszem, kocham ją… – Pierre wyszeptał cicho. – Ale ta miłość jest ze mną bezpieczna.

-Rozumiem… Cóż, nie sposób jej nie kochać. – jego twarz przyozdobiła siateczka zmarszczek od niewielkiego uśmiechu. Przez moment wahał się, ale ostatecznie sięgnął do wewnętrznej kieszeni lekkiej kurtki. Wyciągnął z niej lekko zniszczoną i pogiętą fotografię.  -Jakiś czas temu…Leżała pod moimi drzwiami. Zaadresowana do Poli.

-Widziała ją?! – Pierre mocno zbladł.

-Nie. Nie pokazałem jej tego. – rozłożył szerzej podając siadającemu Pierrowi zdjęcie. – Znasz kogoś z tej fotografii?

-Nie! – skłamał.

-Ten mężczyzna z tą kobietą są rodzicami Poli. -wskazał palcem. – Obok nich stoi Leon…Mój psycholog. – Paddy wskazał na przystojnego bruneta. – Obejmuje go mężczyzna, który był moim przełożonym w zakonie.

-Poznajesz wszystkich, jak widzę. – Pierre wzmógł czujność podsycaną wiedzą jaką posiadał Patrick.

-Tego faceta widuje w snach…- pomasował skronie – Nie wiem, może kiedyś go spotkałem. Nie potrafię sobie przypomnieć. Śnił mi się.

-Jakim cudem? Śnił? – Pierre przyglądał się postaci swoje własnego ojca uśmiechającego się ze zdjęcia. – Jeśli go nie znasz, to jak możesz o nim śnić? Co za bzdura?!

-Nie wiem! Nie potrafię tego wyjaśnić! Czy ja wyglądam na faceta, co wie wszystko?! Poskładanie tego do kupy było cholernie trudne, wiec nie wymagaj jeszcze więcej! – dyszał, wpatrując się w trzymaną przez francuza fotkę. – No i jeszcze ona… – wskazał piękną, czarnowłosą kobietę. – Ma na imię Anna…

Zdjęcie użytkownika Fiona Green.

-Nie wiem, kto to…- Pierre spojrzał prosto w oczy przeszłości.

-Podobno jest początkiem i końcem…Nic z tego nie rozumiem, więc nie ma to większego znaczenia. Myślałem, że coś wiesz więcej .

-Przykro mi… Mogę pomóc ci jedynie w taki sposób.- przybliżył się do Patricka i wyszeptał. – Zamiast na policję, idź i wykup wycieczkę. Wczasy. Jak najdłużej.Trzy tygodnie, może miesiąc. Zabierz Polkę i zniknijcie. Przełóż planowane wywiady i spotkania. Promocja płyty też musi poczekać. – przewiercał Patricka spojrzeniem. – Ma was nie być. Tak jakbyście się nigdy nie pojawili w tym mieście. Masz ją schować gdzieś, gdzie nikt, ani nic was nie znajdzie.

-Taki mam właśnie zamiar. Tylko co potem Pierre? Jak długo….

-Nie wiem! – wypuścił powietrze przecycone dymem z papierosa. – Nie wiem, Paddy.

 

 

 

KILKA DNI PÓŹNIEJ

-Podaj jeszcze jeden kawałek tego z galaretką. – Fiona wskazała na półmisek. – I puść mi ten filmik co kręciłaś Patricka na trasie.

-Fajnie wyszedł. Po zmontowaniu. Trochę pomógł mi kolega z pracy. – Pola zaśmiała się. – Wiesz, taka praca po godzinach.

-Dobra puszczaj. Poślinimy się trochę.

-Że co? Rodziną twoją będzie, a ty mi tu ze śliną!

-Nie, że Paddy! Chociaż przyznam…- Fiona wygięła usta w podkówkę.

-No tez przyznaje… Nie raz przyznaje! – Pola zachichotała szukając w laptopie odpowiedniego pliku.

-Zazdroszczę ci takiej beztroski i wolności. Życia w trasie… – zamyśliła się.- To wszystko musi być takie ekscytujące.

-Nie jest. Oddałabym każdy mój dzień, za jeden twój. Z domem, dziećmi i…

-I kochającym mężem, chciałaś powiedzieć?

-Ni… Nie…- Pola przygryzła wargę. A dzwonił?

-Nie. I nie psujmy sobie poranka. Puść proszę.

-Niektóre momenty kręcił Will. Ale większość ja. Taki zlepek ze wszystkich koncertów.

-Czy on ma jedną koszulę? – Fiona zdziwiła się.

-Nie. – Pola wywróciła oczami. – Trzy. W promocji była, to kupił.

-O Jezuuuu, Adaś to się chyba przewrócił.

-Adaś nie wie. – zaśmiały się.

-A to co? Buziaka ci wysłał za scenę?

-No małego. Co? Normalne nie?! – pomachała Fionie przed nosem pierścionkiem. – Halo!

-Fakt. Nasza mała Pola wychodzi za mąż. – rozmarzona upiła łyk kawy.- Pięknie się kończy ta historia. Zasługujesz na wszystko co najlepsze, kochana.

-Jestem szczęśliwa Fiona. Szczęśliwa i spokojna. Dzięki niemu.

-To może pobierzecie się razem z Iglesiasem i Dominiką?

-E nie. To byłoby głupie. – oczy zaświeciły jej się w szelmowskim uśmiechu. – Przecież jedyną osobą, która może błyszczeć w tym czasie, jest Iglesias.

Ich śmiech przerwał dzwonek telefonu. Pola zerknęła na obraz dzwoniącego Patricka i odebrała.

-No co tam? Siedzimy z Fiona i pijemy kawę.

-Polka, mam dla ciebie niespodziankę.

-U, jaką?

-Jak ci powiem, to jaki ma sens określenie „niespodzianka”?

-Dobra mądralo. Czyli o co chodzi?

-Spakuj się. Jutro wylatujemy.

-CO?! Gdzie?

-No to jest właśnie ta niespodzianka. A ja… -posmutniał gwałtownie. – Nie mogę ci powiedzieć, gdzie lecimy.

-Ale wszystko w porządku? – usłyszała zmianę w jego głosie.

-Tak skarbie. Chcę cię jedynie zaskoczyć. Jutro rano wylatujemy.

-Tak nagle. Karaiby?

-Spakujesz się? Ja będę wieczorem w domu, mam jeszcze kilka spraw.

-Jasne. Nie bardzo tylko wiem, co mam zabrać. Zaskoczyłeś mnie…

-Pola… Kocham cię. – rozłączył się. Położył telefon na obok siebie, na ławce, gdzie zwykli przesiadywać. W parku, na tle błyszczącej tafli niewielkiego stawu. – Już nie mogę się wycofać… – zamruczał do siebie.

 

Następnego dnia, wczesnym rankiem Pola z Paddym wyciągali torby z bagażnika samochodu zaparkowanego przy lotnisku.

-Mogliśmy wziąć taksówkę Paddy. Bez sensu, żeby twój wóz stał tutaj cały czas….

-Nie. Tak będzie lepiej. Chodź. – rozglądał się nerwowo, ale dyskretnie. Chwycił kobietę za rękę.

I will visit you next summer. :) I'll pay for my groceries to stay with you for a week or two.

Z chwilą przekroczenia szklanych, rozsuwanych drzwi lotniska, czas przyspieszył bieg. Podczas, kiedy Pola czytała rozkład odlotów, on znowu rozejrzał się dyskretnie.
Jego spojrzenie przykuł mężczyzna. Siedział na ławce i czytał gazetę. Miał elegancką, czarną koszulę, spod której wystawał błyszczący zegarek. Obok niego nie było żadnej torby, walizki, żadnego bagażu. Nie pił kawy, a jedynie czytał tą cholerną gazetę, spod której co chwilę zerkał na Polę i Patricka. I jeszcze coś, miał bardzo brudne buty. Ubłocone, oklejone zaschniętą gliną, co kompletnie nie pasowało do reszty jego wizerunku.

-Chodź! Idziemy na odprawę. – wysapał nerwowo do ucha kobiety.

-Spokojnie Paddy, mamy czas. – zmarszczyła brwi przyglądając się muzykowi.

-Chyba jednak nie. – pospiesznie oddalili się.

-Odprawę mamy za 45 minut. – dodała, kiedy w końcu zatrzymali się. – Co się z tobą dzieje? Pierwszy raz lecisz samolotem, czy co?!

-Ufasz mi? – spojrzał na nią wymagając maksymalnego skupienia. Zza Poli zobaczył, że wspomniany mężczyzna trzymając gazetę pod pachą spokojnie idzie w ich kierunku, oglądając witrynę saloniku prasowego. Na moment jego i Patricka spojrzenia spotkały się. Mężczyzna natychmiast sięgnął po telefon i uzyskał połączenie.

-Jak nikomu innemu! Powiesz w końcu, co się dzieje?- spoglądała w oczy wystraszonego Patricka.

-Idź do toalety. Idź, zamknij się w kabinie i licz do 50. Jeśli nie przyjdę…

-Jesli nie przyjdziesz to co?! – zbladła a krew opuszczała jej tętnice spadając do odrętwiałych konczyn.

-To uciekaj. Wsiądź w samochód i jedź!

-Paddy… – przerażone sarnie oczy wpatrywały się w muzyka.

-Ludzie Marka tu są. Nie pozwolą nam wylecieć…. – ścisnął jej dłoń.

-Co?! Co ty mówisz?! – wysyczała cicho.

-Idź. Kocham cię. – chwycił jej kark i mocna pocałował.

Moment później niechętnie puszczał jej dłoń i oddalał się w przeciwnym kierunku, kiedy ona ze sztucznym uśmiechem zniknęła w toalecie.

-Boże…. Boże… – Torbę zarzuciła na plecy, zamknęła się w kabinie. Usiadła na toalecie i podkurczyła nogi pod siebie. -Co się dzieje?! Boże…. Co za koszmar! – strach wyciskał z niej kolejne ciepłe łzy. – Jeden…. Dwa…. Trzy…. – nie potrafiła wydobyć z siebie nawet szeptu. -Paddy, gdzie jesteś? – wyszeptała, zaciskając dłonie na kluczykach od wozu. – Dwadzieścia osiem…. Dwadzieścia dziewięć…. Boże nie zabieraj go…. Błagam, nie zabieraj go. – zamknęła oczy, próbując opanować panikę, która ją paraliżowała. – Trzydzieści dwa…. Trzydzieści trzy… – wokół panowała idealna cisza.- Czterdzieści….- Patricka dalej nie było. – Wróć do mnie, błagam.
Na moment zamarła, kiedy ktoś wszedł do pomieszczenia. Po ciężkich krokach zorientowała się, że to mężczyzna. Wstrzymała oddech, a dłonie zacisnęła jeszcze mocniej. „Nie chcę umierać. Nie chcę umierać!~” powtarzała w myślach.

-Pola? – usłyszała znajomy głos. Był jak najpiękniejsza muzyka. Jak pierwszy oddech po wynurzeniu z wody.

-Paddy! – wypadła z kabiny rzucając mu się w ramiona. -Boże, nic ci nie jest! – głaskała męską twarz.-Co się stało? Co to było?

-Nic. Spokojnie. Nic mi nie jest. Hej, spokojnie. Spójrz na mnie! NIC MI NIE JEST!

-Co teraz? Dlaczego są tutaj ludzie Marka? Skąd o tym wiesz? Co się w ogóle  dzieje?! I co masz z tym wspólnego do cholery?

-Wytłumaczę ci wszystko, ale później. Teraz nie mamy na to czasu. Musimy uciekać.

-Nie możemy iść na samolot… – szybko składała wszystko w całość.

-Nie. Nie możemy.

-Musimy wyjechać….

-Wiesz gdzie?- zapytał, jakby chciał potwierdzić, że Pola myśli tak jak on.

-Wiem. Wiem, gdzie pojedziemy. – nie puszczała spojrzenia z granatowych oczu Patricka.

-On wie?

-Nie!

-Na pewno?

-Na pewno. Nie wie!

-Przebierz się. Spróbujemy wmieszać się w tłum i uciec.

-A jak się nie…

-Uda się! – powiedział hardo, ściskając mocno jej dłoń. -Nie ma innej opcji. – Wszystko, byle tylko nie zobaczyła, jak bardzo się teraz boi. O nią… o siebie. O nich.

 

FRANCJA, NICEA

Siedział przy ażurowym, białym stole na tyłach swojego domu. Przeglądał niewielki stos dokumentów. Niektóre podpisywał. W inne wczytywał się, popijając czarne espresso. Nad Markiem stał barczysty mężczyzna w czarnym garniturze, odbierając podpisane papiery. Czarna komórka nagle rozdzwoniła się niosąc sygnał po ogrodzie.

-Halo? – Marek odebrał i opadł na oparcie krzesła. -Rozumiem. Nie… Nie ma strachu… – zaśmiał się odsłaniając szyderczo zęby. Wiem doskonale, gdzie pojechali… – obserwował Weronikę, która kilka metrów dalej siedząc na trawniku bawiła się z ich kilkuletnią córką.- Zamów mi bilet do Warszawy. Jak najszybciej. – wstał, otrzepał spodnie i podszedł do małej, roześmianej dziewczynki, całując przy tym brunetkę.

I seriously think she might be lying to him. And if she is lying to Elijah, I'm gonna be super mad.

-Nie musisz tego robić…. – Weronika pogłaskała jego policzek.

-Owszem, muszę. Nie mogę inaczej. – pocałował wnętrze jej dłoni.

 

WARSZAWA

Pierre jechał samochodem. Uśmiech satysfakcji nie schodził z jego ust. Wszystko się udawało. Edyta jest zamknięta. Pola z Paddym pewnie siedzą już w samolocie na Karaiby. Teraz może zająć się Markiem, nie zważając na bezpieczeństwo innych. Stał na światłach, czekając na zielone, kiedy jego telefon poinformował o wiadomości.

„Nie udało nam się wsiąść do samolotu.”

Przewinął ekran do końca. Nic więcej nie napisał. Żadnej informacji. Ani gdzie są, albo chociaż czy wsiedli w inny samolot.

-Kurwa! – warknął pod nosem i szybko wykręcił numer Patricka. Wyłączony. Od razu zadzwonił do Poli. Tak samo, telefony milczały. Strach sparaliżował kończyny Pierra, które bezwładnie spoczywały na kierownicy. Natychmiast zawrócił i wyjechał na drogę prowadzącą do miasta. Z każdą minutą, z każdą mijającą chwilą, strach obezwładniał go coraz bardziej.
Tylko raz w życiu tak bardzo się bał. Jedno wspomnienie, kiedy jako młody człowiek ratował ojca z pożaru. Wtedy też nie wiedział czy jego bliscy żyją. – Polka, gdzie jesteś?! Co się stało? – czuł jakby jego żyły wypełniał czysty kwas. Jakby coś wypalało go od środka, topiąc wnętrzności. Jakby czyste zło odbierało mu ostatni oddech, zaciskając jego tchawicę coraz mocniej, miażdżąc każdą chrząstkę.
Przyspieszył. Jechał teraz przerażająco szybko. Nawet nie wiedział ile wskazuje licznik. Miał to gdzieś. Teraz musiał ich znaleźć. Musiał zapewnić jej bezpieczeństwo. Jak do tego doszło, co się stało, że nagle i on musi ich szukać?


Zaparkował pod blokiem, gdzie mieszkała Pola z Patrickiem. Wysiadając, odpalił papierosa. Aromatyczny dym choć trochę uspokoił jego gardło i teraz płytkie oddechy upewniały go, że jeszcze żyje. Kilka pięter pokonał schodami. Dotarł do mieszkania. Z całej siły uderzał w drzwi, mając nadzieję, że ktokolwiek im otworzy.

-Otwórz, błagam! Kurwa, Polka otwórz! – odrętwiała ręka uderzała coraz słabiej. -Paddy…- wsparł czoło o chłodne drewno zamkniętych drzwi.

-Szuka pan Poli? – z mieszkania obok wyszła młoda dziewczyna.

-Co? – odwrócił głowę, nie odrywając czoła od drzwi. -No szukam…

-Wylecieli na wakacje.

-Wiem. I nie. Nie pojawili się? Dzisiaj?

-Nie. Wyszli bardzo wcześnie rano. Ich nie było, ale był Paweł.

-Paweł? Iglesias? Po co?

-Nie wiem. Jestem tylko sąsiadką. Ale wiem, że był.

-Posłuchaj…

-Emilia.

-Emilio. To jest mój numer. Jakby pojawił się ktokolwiek w tym mieszkaniu. KTOKOLWIEK! Nawet ktoś, kogo nie znasz, to bardzo cię proszę.

-A kim ty jesteś? Jesteś z rodziny?

-Jestem… – zawahał się. – Przyjacielem. Pracuję z Polą.

-Dobrze, zatem zadzwonię przyjacielu Poli, jeśli tylko ktoś się pojawi.

-Dziękuję.

Schodząc po schodach zadzwonił do Iglesiasa. Nie odbierał.

-No cholera! Co jest? On też?- wsiadł w samochód i ruszył pod adres mieszkania Pawła i Dominiki. – Otwieraj! – walił w drzwi z całej siły.

-Jezu, chłopie co jest?! – Iglesias przecierając zaspane oczy uchylił drzwi.

-Gdzie oni są?! – wszedł do mieszkania siłą otwierając szerzej drzwi.

-Kto? Co? Powoli! Pola i Paddy?

-Nie, kurwa, Święty Mikołaj! – krążył po niewielkim pokoju. -Jasne, że oni.

-W samolocie na Karaiby, nie mówili ci?

-Nie ma ich tam! Gdzie są?

-Oboje wiemy, że miał ją wywieź.- Iglesias spoglądał na Pierra lekko wystraszony.

-Ty nic nie rozumiesz, prawda? – zaśmiał się złośliwie- Lada moment zleci się tu całe schronisko wygłodniałych, zawszonych kundli! Więc zapytam jeszcze raz, gdzie oni są?

-Nie wiem! – Iglesias uniósł dłonie poddając się – Pierre uspokój się i  posłuchaj. Paddy nie powiedział mi gdzie są. Gdzie się udają. Zniknęli. – zrobił kilka kroków w kierunku załamanego, mruczącego pod nosem francuza.

– Nie mogę jej stracić…. Tylko nie ona… Muszę zdążyć… – mruczał do siebie.

-Poczekaj, może się odezwą. Dojadą gdzieś, zatrzymają się i zadzwonią.

-Nic nie rozumiesz? – sięgnął bo czarny pistolet schowany pod skórzaną kurtką i wymierzył prosto w zmarszczone czoło Pawła. – Gdzie oni są, do kurwy nędzy?! Pytam po raz ostatni! – wbił oszalałe z wściekłości spojrzenie w błękitne oczy bruneta, który powoli żegnał się z życiem unosząc dłonie.

-Pierre… Spójrz na mnie. Zabijając, nie dowiesz się, a ja na prawdę nie wiem..Pierre…- zamknął błękitne oczy i głośno przełknął ślinę. – Błagam cię, nie zabijaj mnie. Proszę cię…

-Nie zabije. Wybacz. – zamrugał szybko i natychmiast schował broń za kurtkę. -Muszę… Muszę już iść. – zmierzył wzrokiem wystraszonego Pawła. -Jeszcze raz wybacz. Przepraszam.- odwrócił się na pięcie i wyszedł trzaskając drzwiami.

-Jasne… Nie ma sprawy. Żaden kurwa problem!-opadł na fotel. – Chyba się zsikałem.

 

 

 

GLICZARÓW.

 

OnetDysk - Link publiczny

-Nareszcie dotarliśmy…- Pola owijała się lekkim kocem siedząc na drewnianym tarasie.

-Przed zmrokiem. Proszę. Znalazłem kawę. – Paddy podał kobiecie kubek i usiadł obok.

-Pięknie tu jest. -okryła jego plecy szarym materiałem.

-I cicho. – wciągnął do płuc ciepły aromat lasu wpatrując się w ścianę z gęstych sosen i świerków.

-Teraz możesz opowiedzieć mi jeszcze raz, po kolei. Jak doszło do tego, że uciekasz przed moim byłym mężem? I co się właściwie stało?

 

 

 

Jeden komentarz Dodaj własny

  1. Sylwia pisze:

    Długi rozdzial .Nawet dobrze że to dziecko nie jest Patricka tylko Jimma w głębi duszy wierzę że załatwią tego Marka Polka będzie bezpieczna i Paddy i Polka zostaną rodzicami 😁

    Polubienie

Dodaj komentarz